Pokazywanie postów oznaczonych etykietą myśli. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą myśli. Pokaż wszystkie posty

poniedziałek, 3 października 2016

Październik i nowe porządki świata

Nie myślałam, że jeszcze tu kiedyś napiszę. Dlaczego kilka miesięcy mnie nie było? Nie wiem, jakoś od tak przestałam tu zaglądać, nie wiem czy nie miałam potrzeby, czy zapomniałam o tym miejscu. Co się u mnie działo? Sporo, ale chyba nie ma sensu opowiadać o czymś, czego nie pamiętam już zbyt dokładnie. Piękny wstęp, jak zwykle piszę o niczym ale to chyba jakieś moje wyższe przeznaczenie.

Zawsze tak strasznie jęczę na początku, wiem, to okropne. Ale to chyba dlatego, że tak trudno jest zacząć. I nie ważne czy to notka na blogu czy poważna relacja. Ja w zaczynaniu jestem na prawdę kiepska, więc chyba musicie mi to wybaczyć. Nie jestem prostolinijna, chociaż często bym chciała. Wszystko co związane ze mną jest skomplikowane i zagmatwane ale przynajmniej przestałam zmieniać to na siłę. To jeden z moich sukcesów. I tak, chyba jestem z tego dumna. Przestałam szukać na siłę rozwiązań, przestałam gonić za czymś co istnieje tylko w mojej wyobraźni, nie szukam już szczęścia - tego abstrakcyjnego pojęcia, którego nikt tak na prawdę nie jest w stanie zdefiniować. I wiecie co? Bardzo dobrze czuję się z tym, że coś takiego nie istnieje. Żadne namacalne zjawisko szczęścia, nic co można zauważyć wyraźnie i rozpoznać - to jest ono, to to czego szukałam całe życie. Nie. Ze świadomością, że coś takiego nie istnieje jakoś spokojniej mi się śpi; Chce być tutaj gdzie jestem, Nie biec, Nie czekać. Nie szukać. Być. Tutaj. Teraz. Chyba pisałam już coś podobnego, i co z tego? Czuję to, i piszę. I nie przejmuję się tym, że może się powtarzam, może mało merytoryczna jestem i może niezbyt to wszystko trzyma się kupy. Nie musi. I ja nie muszę. I jestem gotowa na to co ma przyjść.

I może się walić, mogę dostawać po dupie i może być źle. Wiem, że będzie. I to jest chyba ten największy sukces. Świadomość, że co by się nie działo już nie dam się złamać. Przynajmniej nie do końca. I dla kogoś może to nie znaczyć zupełnie nic, dla mnie znaczy wszystko. xoxo

czwartek, 12 maja 2016

Throwback thursday

Nie było mnie tu chwilę. 
Tutaj powinnam chyba napisać, jaka zapracowana jestem i że nie miałam czasu bo tyle się działo. Ale nie było tak. Po prostu nie chciałam pisać, zawsze kiedy próbowałam nie miałam nic konkretnego do przekazania, wszystko co ze mnie wychodziło było bardzo pesymistyczne, całkowicie dołujące i zapewne kompletnie nieproduktywne. Wiem jak takie negatywne rzeczy oddziałują na innych. Negatywnie. I nawet jeśli nikt tego nie przeczyta, nie chcę, żeby każdy mój wpis był dołujący. Tak więc zebrałam się w końcu i piszę. (obiecuję, że będę dziś optymistka, tfu)

Pewnie każdy zna to uczucie kiedy coś usłyszymy - może czyjś głos lub kawałek piosenki, albo poczujemy zapach, którego nie czuliśmy tak dawno. Nagle przypomina się nam coś, o czym normalnie nie pamiętamy. I w jednej chwili wracamy myślami do przeszłości, mamy przed oczami obrazy, ludzi, których kiedyś znaliśmy, czasem całe sytuacje, dni. Chodzi o wspomnienia, te przyjemne i te mniej

Ogólnie to super sprawa przypomnieć sobie jak bez butów skakałam po kałużach z moją babcią gdy miałam kilka lat, albo przypomnieć sobie smak lodów, którymi zajadałam się całe wakacje ale zostały wycofane z produkcji. Przypomnieć sobie jak to było kiedyś, kiedy życie nie było takie poważne jak teraz. Przypomnieć sobie pierwszą miłość, starych znajomych, z którymi nie mówimy sobie już nawet cześć a kiedyś potrafiliśmy rozmawiać godzinami. Mogłabym tak wymieniać w nieskończoność, ale nie o tym chciałam pisać.

Chyba chce zwrócić uwagę na to, że często zamiast powspominać i wrócić do tego co jest teraz, ludzie często zakopują się w tej lawinie przeszłości. To już nie jest jakieś tam wspomnienie wywołujące uśmiech na twarzy, może czasem smutek, które jednak z czasem znowu odchodzi w niepamięć. Są wśród nas kolekcjonerzy. Pielęgnują te wspomnienia, traktują jak coś materialnego i bardzo cennego. I wtedy przegrywają. Zaczynają myśleć dlaczego wszystko potoczyło się w ten sposób, czy mogli coś zrobić inaczej, zmienić bieg wydarzeń i inne tego typu pierdoły. Tęsknią za przeszłością bardziej niż za rzeczywistymi rzeczami. Chcą przywrócić to co minęło, robią wszystko by "było tak jak dawniej". O ile jestem na bieżąco z aktualnym stanem nauki i możliwości - podróże w czasie jeszcze nie zostały opatentowane. Nie będzie jak dawniej. Przeszłość nie wróci. Wspomnienia są martwe, a zamiast tak bardzo o nie dbać, każdy powinien zadbać o to co dzieje się dookoła niego teraz. Mogło być super ale to nie ma znaczenia. Może być lepiej. Będzie inaczej, to jest pewne, może będzie trudno, ale z pewnością lepiej być w swym życiu obecnym, niż siedzieć w bezpiecznej ale fikcyjnej sferze wspomnień, usilnie trzymając się tego co było. Tylko dlatego, że było tak dobrze, i tak bardzo za tym tęsknisz? Wiesz, teraz powiem Ci, że zapewne wcale nie było tak cudownie jak Ty to pamiętasz. Zupełnie zwykłe dla nas sytuacje z czasem stają się tymi idealnymi wspomnieniami. Może za 5 lat będziesz wspominać ten dzień? Nieistotne. Po prostu nie idealizujmy dłużej przeszłości i nie róbmy bogów z ludzi, którzy kiedyś przy nas byli, ale jednak coś poszło nie tak i drogi jakoś się rozeszły. Bądźmy tu. Bądźmy obecni. Starajmy się, żeby to teraźniejszość była tym najważniejszym terminem w naszym życiu. 

I to tyle, na koniec zostawię może cytat (co by wszystko bardziej inteligentnie wyglądało):

"Niewiele rzeczy tak bardzo oszukuje jak wspomnienia." ~Carlos Ruiz Zafón – Cień wiatru 
(a tak całkiem serio, książkę polecam każdemu, kto nie miał okazji się z nią bliżej zapoznać!)  XOXO

poniedziałek, 25 kwietnia 2016

Niezbyt pozytywnie

Nie mogłam się zebrać żeby cokolwiek napisać.
Czuję się pusta w środku. Tak jakby nic we mnie nie było. Ci, którzy nigdy nie doświadczyli czegoś takiego, pewnie nie zrozumieją. Kiedy wszystko jest takie słabe, bez wyrazu, kiedy tak dawno nie odczuwałeś czegoś mocno i wyraźnie, kiedy wszystko to, co kiedyś było super/ważne/ciekawe/ (niepotrzebne skreślić) nagle przestaje takie być, wszystko wygląda podobnie, nic nie zachwyca.. właśnie wtedy można zanotować prawdziwą osobistą porażkę. Jak tak o tym myślę, to chyba najsmutniejsze z uczuć to właśnie bezsilność. Obojętność leży całkiem blisko. Świadomość, że nie widzisz wyjścia z tej sytuacji, że bardzo chcesz, próbujesz zrobić wszystko żeby chociaż przez chwile poczuć się normalnie, jak kiedyś a mimo to miesiące mijają, a nic się nie zmienia. Przynajmniej nie na lepsze.

Nie mówię, że nie czuję niczego. Ale nie umiem tego porównać do normalnych emocji. Zazwyczaj to mieszanka lęku, stresu i czegoś niedefiniowalnego - po prostu czuję się niesamowicie źle. Nie umiem tego wytłumaczyć, czasem to przychodzi tak po prostu, przez jakąś drobną rzecz. Moje statystyczne samopoczucie określiłabym jako umiarkowanie negatywne. Czasem czuję, że nie jestem już w stanie dłużej "normalnie funkcjonować" z ludźmi i w całym moim życiu jak do tej pory. Zwykle próbuję to po prostu przeczekać. I na prawdę zdarzają mi się dni, kiedy mam tak kompletnie dość.

Kiedy nie jestem w stanie dojść ze sobą do ładu, ciężko mi rozmawiać z ludźmi, znosić wszystkich dookoła, wszystkie te irytujące rzeczy.. za dużo mam tego we mnie, i w takich sytuacjach czuję, jakby świat mnie atakował. I coraz częściej nie mam siły żeby się bronić.

Każde słowo, które jakoś mocniej mnie dotyka, wszystkie takie sytuacje jakoś niesamowicie mnie osłabiają. To dziwne, czuję się taka wrażliwa i cholernie słaba, często podczas kłótni mówię, że po prostu nie jestem w stanie jej kontynuować, że nie daje rady. Nie jestem w stanie się skupić. Na prawdę mnie to dziwi, bo nigdy nie byłam typem osoby, która płacze podczas smutnych filmów, która wzrusza się i reaguje emocjonalnie.
Może bycie silnym w takich okolicznościach, kiedy miesiące lecą, zamieniają się w lata a to nie przynosi skutku - nie jest do końca słuszne. Może wszystko co dzieje się teraz to efekt jednego wielkiego przemęczenia.

Szkoda, że nikt bliski nie rozumie tego co czuje, chociaż tyle razy starałam się wyjaśniać, tłumaczyć... Musiałam chyba trochę z siebie wyrzucić, dzięki. xoxo


niedziela, 17 kwietnia 2016

Niefajnie jej z tym

Nie było mnie tu przez tydzień.

Dużo się działo, i niestety nie mam tu na myśli wyjść z przyjaciółmi na miasto, imprez czy innych rzeczy, które ludzie robią dla przyjemności. W ogóle nie mam na myśli świata zewnętrznego. We mnie działo się sporo, chyba trochę wypadłam z równowagi (nie żebym była w jakiejkolwiek równowadze - ale raczej nie jestem aż tak rozchwiana jak przez ostatnie dni). Skończyły mi się leki, pominęłam dawkę i nie mogłam się do teraz pozbierać w całość.

Chyba przeżyłam swoją najgorszą noc w życiu. Pewnie każdy pamięta jakieś koszmary z dzieciństwa, kiedy bał się potworów czy ciemności i biegł do rodziców, bo wiadomo - z nimi już było się bezpiecznym. Do dzisiaj zdarza mi się jakiś "straszny sen", ale to chyba normalne. Świadome sny, incepcje, paraliż senny też mi się zdarzały. Ale to co śniło mi się w tym tygodniu było dużo dziwniejsze, ogólnie "budziłam się" tyle razy, że nie pamiętam dokładnej liczby. Dużo krzyczałam ale nie mogłam się obudzić. Nie pamiętam już prawie co dokładnie mi się śniło - tylko kawałki, wiem, że kiedy już się obudziłam chciałam jak najszybciej to zapomnieć. Najgorszy w tych snach był ból, bolało mnie w kilku miejscach, zdecydowanie najbardziej lewe kolano - nie byłam w stanie chodzić, musiałam się czołgać po ziemi. Kiedy już się obudziłam, ból nie minął. Kolano miałam całe czerwone i spuchnięte, musiało długo być przyciśnięte albo coś sobie zrobiłam przez sen. Ogólnie miałam jakieś lekkie uczulenie w niektórych miejscach. Spałam trochę ponad dwie godziny, obudziłam się po trzeciej z tym bólem i niesamowicie zmęczona. Przyśniło wam się kiedyś coś tak przerażającego, że strach przed powtórką z rozrywki skutecznie powstrzymywał was od ponownego zaśnięcia?

A oprócz tego, cóż, ten weekend nie należał do najspokojniejszych i jestem totalnie wyczerpana. Postaram się już pisać konkretniej i bardziej sensownie.

Ah, i zmieniałam kolor włosów. Mówi się, że kobieta zmienia fryzurę gdy w jej życiu zachodzą jakieś radykalne zmiany, kiedy chce się odciąć od przeszłści. Dość pozytywnie to brzmi.

niedziela, 10 kwietnia 2016

Niedziele są do bani

Zacznę od tematu. Wiecie co jest najgorsze? To, że od poniedziałku codziennie zbieram się w sobie żeby wstać, wyjść z domu i zrobić wszystkie rzeczy, które zrobić muszę. No, nie zawsze wychodzi ale trzeba jakoś przetrwać te kilka dni. A potem przychodzi piątek. Można wyjść gdzieś i zapomnieć o wszystkim, można leżeć cały dzień w łóżku bez poczucia winy albo wyjechać na weekend z miasta. I w końcu, nawet nie wiadomo kiedy zastaje Cię niedziela.

Nie wiem jak inni, ja w niedzielę nie mogę się za nic zabrać. A naturalnie jak na przykładnego ucznia przystało, wszystko co mam do zrobienia odkładam na ostatni dzień. Na wieczór. I to późny.
Ten tygodniowy cykl jest straszny, to trochę jakby w każdy poniedziałek zaczynać życie od nowa.

I tak teraz, w niedzielę wieczorem kolejny raz nie wiem co ze sobą zrobić. Wiem, że jak jutro zadzwoni budzik to znowu cykl się zacznie. Dlatego nie śpieszy mi się do spania. Miałam kilka pomysłów co do tego, o czym dziś napisać ale niedziela istotnie pozbawia mnie chęci i kreatywności. A tych dwóch i tak nie mam za wiele, więc chyba dam dziś sobie z tym spokój.

Krótsze wpisy chyba też są okej, przynajmniej nie da się zasnąć w trakcie czytania!

piątek, 8 kwietnia 2016

Aglauros

Chyba pora, żebym powiedziała coś o sobie

Zacznę od tego, że ten blog jest całkowicie anonimowy. Nie będę udostępniać go na żadnych portalach społecznościowych, nie podrzucę znajomym ani nie podam tu typowo personalnych danych. Jestem pewna, że gdyby to co tutaj będę wypisywać czytali ludzie, których znam.. cóż, pewnie włączyłaby mi się taka blokada, że nic by z tego nie wyszło. A i tak nie jest mi łatwo pisać cokolwiek, co ma trafić do odbioru przez jakąkolwiek istotę żyjącą (i rozumną rzecz jasna). Okej, to tyle jeśli chodzi o techniczno-organizacyjne sprawy, o których nikt nie chce słuchać (a które musiałam wyjaśnić żeby móc w nocy spać spokojnie).

Skończyłam 18 lat, chodzę do liceum i (to jest moment, w którym znudzony przestajesz czytać).

Okej, to może inaczej, trochę bardziej po mojemu.
Chyba pierwszą rzeczą, którą w ogóle powinnam tu napisać jest to, że nie jestem osobą, która tryska radością, wszędzie gdzie się pojawi zostawia swoją "pozytywną energię" i wrzuca inspirujące cytaty na facebooka. Nie jestem nastolatką, która przeżywa swoje pierwsze w życiu zauroczenie i mówi, że miłość nie istnieje. Nie jestem też tą inteligentną, od której dowiesz się, że stereotypy są złe, że nie należy wyśmiewać się z nikogo, że warto walczyć do samego końca, a w zimie pada śnieg.
A już na pewno nie jestem kimś, kto powie Ci jak żyć. 

Ach, to teraz może jaka jestem, no tak. Wiecie, to bardzo trudne ocenić samego siebie. Na pewno jestem dobrym słuchaczem. Chyba coś w tym jest, bo ludzie często opowiadali mi o sobie, zwierzali się i coś ich do mnie przyciągało. Na prawdę lubię słuchać. Na pewno jestem też wrażliwa (jeśli mam być szczera, to raczej przewrażliwiona), a co za tym idzie empatia działa u mnie na nienaturalnie wysokim poziomie. Kompletny brak asertywności w wielu sytuacjach to z pewnością coś, co nagminnie praktykuję. Żeby nie było zbyt pesymistycznie, staram się wybierać moje zalety ale na prawdę to całe pisanie o mnie jest trudniejsze niż mi się wydawało. Poczucie humoru. Chyba mogę sobie przypisać tą cechę, chociaż jest.. dość specyficzne.

Źle się czuję wśród ludzi z wysoką samooceną (mowa tu o tych bardzo pewnych siebie, którzy często stawiają swą osobę ponad przysłowiową normę, nie o tych, którzy są z siebie zadowoleni i znają swoją wartość - tak dla sprostowania), ale może to wynikać stąd, że sama jestem bardzo niepewna siebie. 
Ciągle się ze sobą zmagam, raczej z tą moją ciemniejszą stroną, która ciągnie mnie w dół i czasem jest na prawdę ciężka.

I to chyba tyle jeśli chodzi o kompletne podstawy, tym postem kończę dzisiejszy dzień i chociaż nikogo tu jeszcze nie ma (z tym "jeszcze" pozwoliłam sobie na odrobinę optymizmu, a jednak!) życzę spokojnej nocy. Albo dnia. Albo czego tam kto potrzebuje:)

Jak zacząć pisać bloga?

Okej. Przyznam szczerze, że na prawdę chciałam dobrze się przygotować do pierwszego konkretnego wpisu. No, o ile dobrym przygotowaniem można nazwać przekopywanie się przez otchłań internetu w poszukiwaniu jakichś konkretnych wskazówek, czytanie blogów "o życiu", "o mnie" i "o wszystkim i o niczym". 

Pierwsze co mnie zdziwiło to to, że ciężko było mi znaleźć jakieś stosunkowo młode blogi, które zaczynają, czy nawet dopiero mają w planach zacząć porządnie się rozwijać. Szukałam czegoś bez konkretnej tematyki, lubię czytać po prostu o czyimś życiu, poznawać jego poglądy i punkt widzenia. Ogólnie ludzkie reakcje, schematy zachowań i cała psychologia to coś co zainteresowało mnie we wczesnych latach podstawówki, ale nie o tym. Więc dzisiaj mamy piątek, czyli w moim przypadku czas kompletnie wolny i dla mnie. Postanowiłam pogrzebać w sieci, trochę zorientować się jak to wygląda, bo mówiąc szczerze raczej nie czytam blogów - nie znam popularnych blogerów i nie wiem jak to do końca funkcjonuje. I tak właśnie zmarnowałam dość sporo czasu, bo nie wpadłam na nic co przykułoby moją uwagę. (Chociaż może to wynikać też z mojej nieumiejętności znajdowania tego czego szukam w internecie) 

Większość blogów, na które trafiłam to były albo:
a) zapomniane, porzucone przez swych pomysłodawców twory, dryfujące w odmętach internetu;
b) blogi pisane przez młode dziewczyny, które zawierają masę podobnych do siebie tutoriali, hauli zakupowych i reklam;
c) typowo tematyczne, kolorowe i dopracowane blogi, z których możemy dowiedzieć się jak zrobić dobry suflet, czy też jak wykonać sweter na szydełku.

I tak z tymi nowymi, bogatymi doświadczeniami zaczęłam pisać pierwszy post. Wracając do pytania z tematu: Jak zacząć pisać bloga? Jak go prowadzić? Jaki powinien być dobry blog? Nie wiem, nie mam pojęcia jak powinno to poprawnie wyglądać, ale po całych wielkich poszukiwaniach chyba doszłam do czegoś i wiem jedno. Jeśli to ma być Twój blog, zaczynasz jak chcesz. Piszesz jak chcesz. I jeśli podoba Ci się to co robisz i jak robisz - jest dobry. I taki właśnie mam zamiar, prowadzić tutaj wszystko tak jak czuje, bez ustalonych schematów. Sama jestem ciekawa co z tego wyjdzie, przekonamy się.

 Ach, i tak właśnie pierwszy konkretny wpis nie jest konkretny, witajcie u mnie!